Nowości w serwisieZapoznaj się z naszą ofertąZapraszamy do sklepuInneO nas - Wczoraj, dziś, jutro...Dane teleadresowe firmy



O nas

 

Z wizytą w Skórpolu

Nasz personel w pracy :

Oto artykuł opisujący nasze przedsiębiorstwo pochodzący z "Nowej Gazety Lidzbarskiej", numer 61 (wrzesień/październik 2004) 

Kiedy kilkanaście lat temu dyrektorowi Klemensowi Rucińskiemu zaproponowano w garbarni stanowisko wicedyrektora, uniesiony honorem odmówił. Biorąc pod uwagę fakt, że nie był to awans, ale dymisja...

W Zakładach Przemysłu Skórzanego "Kobra", której filią była lidzbarska garbarnia, inżynier Klemens Ruciński przeszedł wszystkie szczeble doświadczenia zawodowego i kariery. Jako absolwent WSI w Radomiu o specjalizacji technolog garbarstwa, był pracownikiem fizycznym, majstrem, pracownikiem biurowym, mistrzem produkcji, zastępcą kierownika, zastępcą dyrektora, wreszcze dyrektorem. Wyznając zasadę, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, wierząc w swoje siły i umiejętności, wolał zostać bezrobotnym, niż ponownie zastępcą dyrektora. Już wtedy, gdzieś tam głęboko, kiełkowało w nim przekonanie, że nadejdą dobre czasy. Miał charyzmę, chęć do pracy, pomysły, młodość i zdrowie czegóż trzeba więcej, by osiągnąć sukces? I sukces rzeczywiście nadszeł, nadchodził powoli, czasem wręcz leniwie, okupiony został ciężką pracą, ogromną determinacją, dużym samozaparciem, najpierw tylko jednego człowiek, potem ludzi, którzy w niego uwierzyli, którzy mu zaufali i którzy dziś z uśmiechem i dumą pokazują nam swoje osiągnięcia, zapewniając jednocześnie, że to dopiero początek, że na pewno nie spoczną na laurach, a "Skórpol" ma przed sobą dobrą, jasną przyszłość.

Obecna siedziba firmy, duży budynek przy ulicy Jeleńskiej, nie wyróżnia się niczym szczególnym: szare ściany, metalowe drzwi, kilka schodów, brakuje nawet szyldu z napisem Skórpol. Ani śladu faktu, że wyżej na piętrze i w piwnicach trwa prężna produkcja, doskonale zorganizowana. Na terenie Zakładu "Skórpol" praca wre na pełnych obrotach. W powietrzu unosi się specyficzny zapach skóry. Pod ścianami stoją pudła z gotowym do odbioru towarem, opatrzone nazwą odbiorcy. Słychać terkot maszyn do szycia, rozmowy i śmiechy. To pierwsza zmiana na hali produkcyjnej, która kilka godzin wcześniej zaczęła pracę. Panie i dziewczyny są trochę zdiwione naszą obecnością, ale każda robi to, co do niej należy szybko, sprawnie, dzięki temu produkcja "idzie" taśmowo. Przez czternaście lat w "Skórpolu" nie było ani jednego dnia postoju.

- Stawiamy na jakość, ale także na ilość - mówi właściciel zakładu Klemens Ruciński. Ilość rękawic nie sposób zliczyć. Na wypadek nieoczekiwanego, dużego zamówienia równo poukładane, posegregowane, czekają w "pogotowiu". - Nie możemy pozwolić, żeby nasz klient czekał dłużej niż to jest konieczny, to my jesteśmy dla niego, a nie on dla nas - Klemens Ruciński jako szef jest wymagający, ceni fachowość, staranność, profesjonalizm. Jednocześnie jest człowiekiem...

- No właśnie, jaki jest Wasz dyrektor? - pytamy pracowników. - Przede wszystkim jest... przystojny - pada natychmiastowa odpowiedź, której pozostałe panie skwapliwie przytakują. Poza tym, niewątpliwym jego atutem jest to, że jest on człowiekiem. Po prostu człowiekiem, a to w dzisiejszych czasach jest rzadkością. Szanuje i rozumie swoich pracowników. Panie otrzymują życzenia z okazji Dnia Kobiet, są drobne upominki, talony na święta, wigilijne spotkania. Na co dzień w ciemnym garniturze, gdy trzeba, zdejmuje go i staje za maszyną. Na terenie zakładu można znaleźć go częściej, niż siedzącego za biurkiem w swoim gabinecie. Zaganiany, zabiegany, z trudem znajduje czas na rozmowę, które przerywają co chwila dzwoniące telefony i pukający do drzwi petenci i poszukujący pracy.

- Dobrą, wykwalifikowaną szwaczkę z doświadczeniem i znajomością fachu przyjąłbym od zaraz. Niestety, takich osób jest mało, a na przyuczanie nie mamy po prostu czasu - tłumaczy pan Ruciński. Firma "Skórpol" jest jego dziełem i sukcesem. Ale na ten sukces trzeba było ciężko zapracować i cierpliwie czekać. - Kiedy odszedłem z lidzbarskiej garbarni, miałem doświadczenie zawodowe, charyzmę i dwie ręce do pracy. Jeździłem po bazarach i handlowałem czym się dało, żeby zebrać kapitał, bo w głowie rodziła się już myśl o założeniu własnej firmy. Wziąłem kredyt, zastawiłem samochód, skupowałem skóry i płaciłem nimi za buty, które sprzedawał na bazarach w Brodnicy, Bieżuniu, Działdowie, Mławie... Zarabiałem wtedy nawet pięciokrotnie więcej niż na stanowisku dyrektora garbarni, ale nie traktowałem tego zajęcia poważnie. To był tylko środek do osiągnięcia celu, kwestia czasu i zebrania odpowiedniej kwoty - opowiada właściciel Skórpolu. Wszystkie pieniądze lokował w surowych skórach.

Bezrobotny, były dyrektor dużego zakładu handlujący, jak mówi "mydłem i powidłem..." - kilkanaście lat temu potrzeba było wielkiej siły woli i ducha, aby wytrzymać tę presję, zwłaszcza w tak małym środowisku, jak Lidzbark. Klemens Ruciński nie poddał się, nie czekał z założonymi rękami, nie dawał ogłoszeń do gazet typu: "... wykwalifikowany, wykształcony, na stanowisku ... szuka pracy". On miał pracę. Pracował od rana do wieczora. Jeździł rano wysłużonym Polonezem sprzedawać buty, po południu tym samym Polonezem przywoził skóry, zasalał je i wszystko robił sam, bo żal mu było każdego grosza na pracownika.

Tak minęło pięć lat. Na początku firma Skórpol była jednoosobowa. Klemens Ruciński w jednej osobie był jej pomysłodawcą, dyrektorem, pracownikiem i księgowym. Był rok 1990. W tym czasie w swoim mieszkaniu miał biuro, a w garażu magazyn. Rok później wynajmował magazynek na surowe skóry w Gralewie, dwa lata później taki magazyn miał na prywatnej działce przy ulicy Przemysłowej. W 1994 roku Klemens Rucińsku postawił swój własny magazyn o powierzchni 200 metrów przy ulicy Przemysłowej. Wtedy w firmie pracowały już... trzy osoby. Rok później wynajęto z obecnego PGK przy Zieluńskiej dwa pomieszczenia, a z Gniezna wydzierżawiono dwie wycinarki do skóry. Firma przyjęła do pracy kolejne dwie osoby. Produkcja skór ruszyła w 1995 roku. W roku 1996 w Jagarzewie koło Nidzicy firma Skórpol weszła w udziały z tamtejszą garbarnią.

Nadchodziły dobre czasy...

W tym czasie w Lidzbarku było czterech producentów rękawic. Jeden z nich sprzedawał je do Warszawy, a Klemens Ruciński je przywoził i miał z tego zysk. - Biznes polega na tym, żeby dobrze kupić, jeszcze lepiej sprzedać i nie mieć wyrzutów sumienia - zdradza tajemnicę dyrektor Ruciński. Z czternastu punktów odbierał skóry. Sprzedawał je albo surowe, albo garbowane, garbowanie zlecał garbarni. W 1995 roku kupił lokal na rogu Działdowska-Piaski. Tam powstawał produkt od A do Z, czyli gotowe rękawice. Kupiono wykrawarki. Trzy lata później 9 listopada przeniesiono siedzibę Skórpolu do budynku przy ulicy Jeleńskiej, który kupiono od Spółdzielni Mieszkaniowej. Od tego czasu zaczęły się największe inwestycje. Oprócz budynku dyrektor zdecydował się kupić jeszcze nowe maszyny i dwa samochody, co znacznie poprawiło jakość pracy i ułatwiło bezpośrednie pozyskiwanie kontrahentów. - Ta inwestycja kosztowała 700 tysięcy, ale opłaciło się - mówi dyrektor. Pierwszymy odbiorcami rękawic były hurtownie i sklepy. W tej chwili największym klientem Skórpolu jest Stocznia Szczecińska, którą zaopatrują w rękawice spawalnicze. Skórpol szyje także dla Tesco, Protektu, oraz wysyła fatuchy do szpitali w Anglii. Angielscy odbiorcy to Nurse-Care, Uniform Ltd, Greenbergs. Kiedyś pewien Anglik zażyczył sobie w krótkim czasie, bo zaledwie siedmiu dni dwa tysiące tunik dla pielęgniarek. To było dla Skórpolu ogromne wyzwanie. "Pracownicy przychodzili na osiem godzin, szli do domu i znów przychodzili na kolejnych osiem godzin na noc. Zwołałem naradę w tej sprawie i wspólnie ustaliliśmy, że trzeba tak zrobić. Pracownicy to zrozumieli, za co jestem im wdzięczny" - wspomina dyrektor, dodając, że sytuacja była o tyle trudna, że miała miejsce tuż przed świętami Bożego Narodzenia. - Anglicy są bardzo wymagający i dkoładni, ale tylko dwa razy mieliśmy małe reklamacje, które wyniknęły zresztą z niedomówień przy zamówieniu - chwalą się pracownicy zakładu.

- Firma to nie jest dyrektor, księgowa i sekretarka, ale także, a może przede wszystkim pracownicy. Jestem oszczędny i uważam, że nie stać mnie na sekretarkę - śmieje się dyrektor. Jego prawą ręką: sekretarką, księgową i kadrową w jednej osobie jest pani Jadwiga Ankowska. - Wszystko zależy od organizacji - odpowiada na pytanie, jak sobie radzi z tyloma obowiązkami. Zarówno pani Jadwiga, jak i pani Zofia Ruczyńska, to także wizytówki Skórpolu: kompetencja, fachowość, a przy tym wdzięk i elegancja. Pani Ankowska ma swoje biurko w gabinecie dyrektora, ale w małym pokoiku obok szef przyjmuje osobiście swoich klientów. Jest związana z firmą od początku jej istnienia, czyli od 1990 roku, choć przedtem była to tylko praca "dorywcza". Przyznaje, że wówczas miała o wiele mniej obowiązków niż teraz, ale uśmiech nie znika z jej twarzy. Co chwila dzwoni telefon, miłym głosem wyjaśnia, odpowiada, ani śladu zniecierpliwienia czy zmęczenia. Przed nią na biurku sterta papierów, dokumentów, skoroszytów, komputer. Podobny zestaw leży na biurku dyrektora, tylko w większej ilości. Dochodzi do tego notatnik, kalendarz zapisany terminami, trzy komórki. W gabinecie obok na biurku stoi oprawione w ramkę zdjęcie córki dyrektora Natalii.

- Czasami są takie sytuacje, gdy szef musi porozmawiać z kontrahentem sam na sam, wtedy drzwi małego gabinetu są zamykane, a ja tylko podaję kawę - skromnie uśmiecha się pani Jadzia. Skromność nie pozwala jej przyznać się, że pod jego nieobecność przejmuje wszystkie obowiązki dyrektora na zmianę z panią Zofią Ruczyńską, która jest szefową produkcji. Trudno zastać ją w swoim gabinecie, bo jest w ciągłym ruchu - zagląda na halę, dogląda, poprawia, dzwoni, negocjuje ceny, sprawdza po kilka razy, czy towear jest odpowiednio zapakowany, oznaczony i czy na pewno trafi tam, gdzie powinien. Małe biurko w magazynie to jej stanowisku pracy, ale przyznaje, że rzadko z niego korzysta. Dodaje, że nie wyobraża sobie innej pracy, z firmą Skórpol związana jest, podobnie jak pani Ankowska, od początku istnienia firmy. Jest fachowcem w całym tego słowa znaczeniu, przed pracą w Skórpolu wiele lat miała posadę w garbarni. "Pani Zosiu, a dla Greenbersa jakie nici?" - wpada jedna z pracownic. Bez chwili namysłu pada odpowiedź i pytająca wraca na halę. - Jestem szefem też dla samej siebie - mówi pani Zofia. Na hali pracuje najwięcej osób. Ktoś patrzący z zewnątrz mógłby pomyśleć, że praca jest monotonna i nużąca, ale pracujące tu panie nie narzekają.

Z magazynu prosta droga wiedzie do krojowni. Pan Darek Jeziółkowski cierpliwie i skrupulatnie układa jedną na drugiej warstwy materiału. Ta praca wymaga precyzji i doświadczenia. Dobry, "oszczędny" krojczy to dla zakładu część sukcesu. Faktycznie, ścinki leżące na podłodze są minimalne. Oprócz wykrojów, pracownicy krojowni przygotowują szablony. Warto dodać, że niewykorzystane resztki materiałów nie trafiają do śmietnika, ale na przykład do MOPS-u, gdzie jego podopieczni robią z nich prawdziwe cuda rękodzieła, a te, wystawiane są na aukcjach.

W firmie Skórpol pracuje obecnie pięćdziesiąt pięć osób. Szef zakładu ceni swoich pracowników i dba o to, by relacje między nimi były dobre, tak wśród samych pracowników, jak pomiędzy przełożonymi i podwładnymi. Klemens Ruciński ceni opinie pracowników i liczy się z ich zdaniem. Stara się, z dobrym skutkiem, by wypłaty były w terminie. Jak twierdzi: "w miarę możliwości firmy", udziela się społecznie. Najbardziej wspiera budujący się kościół. Nie czeka na rozgłos, czy specjalne podziękowania. Ktoś musi to zrobić, pobudować, wykończyć. Dlaczego nie miałbym w tym pomóc, jeśli mogę!?

Znamienne to słowa, biorąc pod uwagę fakt, że dyrektor Skórpolu i sam mówi o sobie i potwierdzają to jego pracownicy, jest bardzo oszczędny i każda wydana złotówka jest przemyślana. Pewnie dlatego nie inwestuje w szyldy, reklamy, elewacje swojej firmy.

I w ludzi. Nowo zakupione maszyny, to przecież nie tylko priorytetowa rzecz dla firmy, ale także ułatwienie pracy i wydajności zatrudnionym.

Trzon mojej załogi od lat jest taki sam: panie Krystyna Dam, Grażyna Pączkowska, Katarzyna Brzezicka, Zofia Ruczyńska, Jadwiga Ankowska, Piotr Rutecki. Nie sposób wymienić wszystkich imiennie. Pani Anna Jankowska pracuje w Skórpolu już sześć lat. Szycie to moja życiowa pasja. Po godzinach szyję też w domu dla siebie - mówi pani Jankowska. Sprawnie i szybko pracuje jej maszyna. Terkot, terkot i w koszu lądują przeszyte części. Wędrują do pani siedzącej dalej, która wykonuje następną czynność... I tak dalej, i na tym polega produkcja taśmowa, zorganizowana i efektywna. Wszystkie zlecenia traktujemy jednakowo poważnie, zarówno te od małej gastronomii, szpitali, jak i od dużych zakładów, choć wiadomo, że inaczej, łatwiej szyje się pielęgniarski kitel, a trudniej duży, męski kombinezon roboczy - mówią pracowniczki.

Pewnego dnia zastajemy dyrektora Rucińskiego w piwnicy, gdzie dogląda krojenia rękawic. Tym razem jest w garniturze, ale wspomina ze śmiechem, gdy kiedyś w magazynie przerzucał skóry i... zupełnie nie wyglądał jak dyrektor. Akurat szukała go jakaś kontrahentka. Podeszła do niego i zapytała, gdzie może znaleźć dyrektora. "To ja" - odpowiedział z uśmiechem, nie uwierzyła... Innym razem inspektor PiP-u chciał obejrzeć biuro firmy. Nie wiedział, że przez pięć pierwszych lat działalności Skórpolu dyrektor miał biuro w swoim domu. Klemens Ruciński zaprowadził więc inspektora na... stołówkę. Bo stołówka jest ważniejsza niż jakieś tam biuro... Ci, co zaczynali od biura, już nie istnieją w świecie biznesu, mówi dyrektor. Podkreśla kilkakrotnie, jak bardzo ceni sobie dobre kontakty z pracownikami, choć przyznaje, że nieraz bywa to trudne i wymaga kompromisu oraz zrozumienia z obydwu stron. - W pracy trzeba zgrać się, jak w małżeństwie, dotrzeć się - konkluduje.

Kiedy Klemens Ruciński siedzi za swoim biurkiem, między jednym łykiem kawy, a drugim, wykonuje trzy telefony i drugie tyle odbiera. Rozmawia z kontrahentami, ustala cenę i szczegóły. Negocjuje ceny skór, odpowiada pracownikom, dokąd jechać z towarem... Między trzecim a czwartym łykiem zimnej już kawy, odpowiada pukającym do drzwi petentom, że nie ma dla nich pracy. Bywa, że mówi to i dziesięć razy dziennie. Oboje z panią Jadwigą zdążyli poznać rynek na tyle, że wiedzą kiedy zamawiający produkt być może okazać się niewypłacalny. Np. - Kiedy po kilkakrotnym dzwonieniu gdzieś tam sekretarka odpowiada, że szefa nie ma, że wyjechał, wyszedł, ma konferencję, stoi w korku, itp. Wiemy, że ten interes nie wyjdzie, że klient jest niewypłacalny. Szósty zmysł? Raczej lata pracy i doświadczenie. Bywa, że pan Ruciński siada za kierownicą i jedzie na cały dzień, na przykład do Szczecina w poszukiwaniu nowych odbiorców. Na co dzień jednak pozyskiwaniem ich zajmuje się Piotr Rutecki.

Klemens Ruciński stara się, by mieć czas dla najbliższej rodziny. Lubi pływać - przepłynął jezioro na Piasecznie wzdłuż i wszerz nie wychodząc z wody. Lubi oglądać Panoramę, TVN 24, Wiadomości, programy rozrywkowe. Lubi wyjeżdżać nad morze. Rzadko kiedy zapomina jednak, że jest szefem dobrze prosperującej firmy, a to zobowiązuje. Kiedyś, dawno, gdy nieżyczliwi "życzyli" sobie źle, mówili: "Obyś cudze dzieci uczył". Dziś można to sparafrazować, trochę złośliwie: "Obyś własną firmę miał...". Ale tylko jej właściciele, w tym wypadku Klemens Ruciński, wiedzą tak naprawdę, czy to dobre życzenie, czy przekleństwo. Chyba jednak to pierwsze, bo dyrektor powtarza: - Jednym moim wyrzutem sumienia jest to, że tak długo pracowałem dla kogoś, a nie na swój własny rachunek. Dziś byłbym bogaty!

Dorota Browarska
               Marek Raczyński